Zawsze bardzo podobały mi się różnego rodzaju rośliny. Szczególnie te fikuśne i tajemnicze. Taka miała być ta. Nie sądziłam, że za jej pomocą w naszym domu zagości morze.
Zrobiłam sobie las. Mój prywatny kawałek zieleni. W słoiku. Pierwsza roślina, o której postanowiłam, że przetrwa. W przeszłości podjęłam kilka podobnych, choć mniej poważnych prób. Parę lat temu, w wynajmowanym mieszkaniu, właścicielka (poza meblami) zostawiła nam również żywy dobytek w postaci trzech kwiatków doniczkowych. Zwykłe, pospolite kwiatki. Nic szczególnego. Żadna filozofia. Żaden nie przeżył roku. Choć myślałam nawet przez chwilkę, że z jednym się udało.
– Marek! Zobacz, zobacz! Zakwitł mi kwiatek! – z wielką radością oznajmiłam mojemu nie-mężowi. No toż to był wyczyn! Byłam dumna jak paw.
– Chodzi ci o o TO? – pokazuje na moje dzieło.
– Widzisz, widzisz? To jest kwiatek. Wyhodowałam kwiatka!
– Widzę, widzę. To jest chwast. Wyhodowałaś chwast.
No tak. To był chwast. Mój chwast, który wyglądał jak kwiat. Nie miałam bladego pojęcia o roślinach.
– Idę na warsztaty. Tym razem będzie inaczej. – rzekłam przekonana, że tym razem naprawdę będzie inaczej.
Z zapałem dotarłam na warsztaty tworzenia lasu w słoiku. Dziewczyny z Naboo – pełne pasji florystki – dokładnie wytłumaczyły nam jak z lasem postępować: jak podcinać, kiedy podlewać, ile, że woda przegotowana, że las nie może stać w słońcu, ale też nie może zmarznąć, kiedy przykryć (gipsową pokrywką, którą własnoręcznie wykonałyśmy), a kiedy odkryć. No po prostu musiało się udać. Wiedziałam wszystko. Zadowolona wróciłam z lasem do domu, a wszystkim bliskim dumą wysłałam zdjęcie mojego dzieła. „Taki mam las!”.
Roślinka zauroczyła też – prawie dwuletnią wtedy – Małgosię. A co to jest? A gdzie jest bluszcz? A jaki to las? To jest mech? Pokaż mi las! Zobaczymy las? I tak w kółko przez godzinę przed snem, a rano jeszcze kolejną godzinę. Las zachwycał. Minął tydzień, drugi, trzeci. Wszystko szło dobrze. Do czasu. Najpierw bluszcz, zaraz mech, a jeszcze później paprotka. Roślina po roślinie zaczęłam go tracić. W panice przeszukałam całą sieć, przeprowadziłam tysiąc rozmów, dostałam wiele porad, a nawet kompletną instrukcję postępowania reanimacyjnego (od twórczyń pięknych roślin w słojach). Zaraza nie ustępowała. Powoli godziłam się z jego śmiercią. Ale przyszedł ratunek, albo raczej szansa. Tak, dostałam drugą szansę. A właściwie mój las dostał, bo właścicielka Naboo zaproponowała wymianę szkła – stary las na nowy. Hura! Z nowym lasem dostałam jeszcze kilka wskazówek. Nie pomogły. Las umarł w następnym miesiącu.
Dzwoni moja mama:
-Przywiozłam ci znad morza piasek, muszelki, glony i patyczki. Nie pastw się już nad tymi biednymi roślinkami. Morze w tym słoju na pewno będzie pięknie wyglądać.
No tak, tego nie da się zmaścić. No to mam morze. Moje prywatne morze w słoiku. I jest piękne!
Jeśli chcecie zobaczyć, jak zrobiłam morze w słoiku – razem z moją dwulatką – zapraszam do wpisu TU.
2 komentarze
Joanna
A ja się zastanawiałam co zrobić z moimi kamykami, które zbierałam w podróży poślubnej. Znalałam piękne takie owalne i pierwsza myśl. – Kiedy wybudujemy dom zrobie sobie piekny skalniak będą idealne. Na razie czekają na balkonie cała reklamówka 🙂 jestem dość sentymentalna i o ile mąż to rozumie że taki balast mu wrzuciłam do auta na droge z Czarnogóry to Pani na granicy już nie bardzo, dziwnie na mnie spojrzała. Uwielbiam kiedy patrze na rzeczy które gdzieś skrywają jakąś swoją historie.
Wrzesień 14, 2017 at 9:01 pmRoksana
To życzę, żeby wkrótce znalazły swoje miejsce! Na pewno będą zachwycały 🙂
Wrzesień 15, 2017 at 7:40 am